23 marca 2014

Atrakcje

   Około 100 km od Bangkoku mieści się największy w Tajlandii pływający targ. Ponieważ byliśmy bardzo tego ciekawi wybraliśmy się na zorganizowaną, półdniową wycieczkę. Dzień zaczął się boleśnie wcześnie, bo o 6.30 mieliśmy zbiórkę przed hotelem. Mini busikiem wypełnionym wycieczkowiczami z innych hoteli pojechaliśmy za miasto. Na sam targ nie ma jak dojechać drogą,leży bowiem na wodzie, całość wraz z domami mieszkalnymi jest o wiele większa niż ta w Bangkoku. "Ulice" czyli kanały, bo chodników ani dróg tu nie ma, tworzą coś w rodzaju miasta na wodzie ( taka kolejna Wenecja w azjatyckim wydaniu). Na targ płynie się więc charakterystycznymi, długimi łodziami, które " weneckimi" kanałami wiozą do celu. Tam, po uiszczeniu dodatkowej opłaty, wsiada się do innej, dużo mniejszej łodzi i tu zaczyna się zabawa. 
 Na czymś, co na upartego można nazwać nabrzeżem, ustawione gęsto są liczne stragany. Płynie się wąziutką łodką, tak blisko brzegu, że kupcy mogą bez trudu sięgnąć ręką do łódki by ją do siebie przyciągnąć. Demonstrują swoje towary, zachwalają i zachęcają do kupna.  Jeśli nikt nie jest zainteresowany to płynie się dalej. Gdy ktoś chce coś kupić dochodzi do pasjonujących negocjacji i ostatecznie zakupu. Chyba już wspominałam, jak dobija się targu, więc nie będę się powtarzać. Dodam jedynie, że tu w ruch idą kalkulatory, na których wystukuje się proponowaną cenę. Pomiędzy łodziami z turystami pływają też łodzie-stragany. Można posilić się przygotowywanymi na miejscu spring-rollsami lub napić zimnego piwa, czy wody kokosowej z wypełnonej lodem łodzi. Dygresja- nie mam pojęcia skąd oni biorą takie ilości lodu, wszędzie używa się go tonami! 
  Łodzie napędzane są siłą ludzkich mieśni. "Flisacy" siedzą z tyłu i podobnie jak przecudnej urody Wenecjanie odpychają je od dna długimi drągami. Z urodą jest tu jednak trochę gorzej, tym bardziej, że owi " flisacy" często są bardzo wiekowi. Aż dziw bierze , skąd mają na to siły? Do tego trzeba mieć trochę sprytu, bo żeby przycumować na przystanku by wymienić pasażerów trzeba sobie nieżle radzić w tłumie a nawet wepchnąć się czasem na chama.za to dzięki  turystom mogą sobie dorobić do skromnej emeryturki. W Tajlandii każdy sześdziesięciolatek przechodzi w stan spokoju i dostaje od Państwa pieniążki. 
  Ledwo zaczęliśmy się rozkręcać i posilić nasz rejs dobiegł końca, godzinka i po wszystkim. Nie widzieliśmy tyle, ile chcieliśmy zobaczyć, ale lepsze to niż nic. Mając jeszcze wolną chwilę do odjazdu busika, skusiliśmy się na lody kokosowe. Smakowały inaczej niż znane nam dotychczas. Były bardziej sorbetowe, mniej słodkie, pełne świeżości zielonego kokosa. Do tego podane w łupinkach z kawałeczkami świeżego orzecha, pycha! ( a miało już nie być o jedzeniu). 
   Lekko zawiedzeni tempem naszej wycieczki ruszyliśmy dalej. Zupełnie nie przeczuwaliśmy, co nas jeszcze czeka. Po kwadransie dotarliśmy na farmę słoni! Tam, po uiszczeniu dodatkowej opłaty, wsiedliśmy na to wielgachne i kłujące zwierzę. Wsiada się z wysokiego podestu, to bardzo ułatwia sprawę. Słonie mają przymocowane dwuosobowe siedzenia, nawet jest sznureczek zabezpieczający przed wypadnięciem( czy aby na pewno?). " Kierowca" siedzi okrakiem na głowie słonia i bosymi stopami kieruje nim trącając go za uszami. Nasz nawet śpiewał piosenki, Taj, nie słoń, oczywiście.Muszę przyznać, że strasznie bujało, jak na statku w czasie sztormu. Gdy słoń wchodził do wody to zrobiło się nagle tak stromo, że kurczowo trzymaliśmy się siedzenia, niezupełnie przekonaani czy nasza wyprawa skończy się na sucho. 
 Nie ochłonąwszy ze słoniowych wrażeń znależliśmy się na farmie węży.nie bardzo miałam ochotę iść na pokaz, ale wszyscy szli( za dodatkową opłatą), więc i ja się skusiłam. W czymś, co nasz przewodnik nazwał nieco górnolotnie amfiteatrem znajdowała się ogrodzona niskim murkiem i płytką fosą scena. U jej szczytu stał konferansjer, który przejętym głosem zapowiadał kolejne pokazy i budował napięcie. Sam Alfred Hitchcock nie zrobiłby tego lepiej. Ryzykując życiem( siedzieliśmy w pierwszym rzędzie)  oglądaliśmy show. Nie były to kobry tańczące przy fujarce, choć kobra była, ale demonstracja siły i szybkości wkurzanych węży, a także sprytu i refleksu treserów. Byliśmy pod wrażeniem! Niektóre węże były jadowite, co okazano nam natychmiast po pokazie wyciskając z nich jad do słoika. Jednego takiego nawet głaskaliśmy, bo to podobno szczęście przynosi. Nie jestem tylko pewna czy głaskającemu, czy głaskanemu? Widzieliśmy też jak szybko i skutecznie poradził sobie mały futerkowiec z całkiem sporym gadem. Polała się krew, publiczność zamarła a treser wyjął czym prędzej błagającego o litość...węża z akwarium, które było polem walki.
 I tak oto wycieczka na pływający targ dostarczyła nam wielu nieoczekiwanych wrażeń, cdn.....














6 komentarzy:

  1. zdjęcia świetne, ale chyba nie mogłabym patrzeć na show, które opisujesz, brr. ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. Karina a my jak zawsze zgodne;), ale skoro Agata się skusiła, to chyba nie było aż tak źle:)
    Targ musiał być fascynującym przeżyciem, a słonia mimo iż był niewygodny to pozazdrościłam:) pamiętam bowiem zdjęcie swojej babci na słoniu z jej lat młodzieńczych i to, że postanowiłam sobie, że i ja kiedyś się przejadę:)
    pozdrawiam serdecznie i czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej
    Ja rozumiem ekrany jak sie chroni jakieś osiedle czy miasteczko. Ale w szczerym polu??? To tez strasznie podraża budowę autostrady i jej użytkowanie.


    Piękne , ciekawe rzeczy opisujesz. Oglądam to w TV. na NG, Animal Planet. Bardzo tez lubię filmy Wojtka Cejrowskiego. Super narracja!
    Może i to sam kiedyś zobaczę? na własne oczy znaczy. Trzeba mieć nadzieję :) Jak na razie to jak będzie ładna pogoda to się wybieram na rybki w okolice Pułtuska. Tam przy wędce mogę sobie pomarzyć o Dalekim Wschodzie.
    To mi zawsze wolno i nie kosztuje.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety tak jest. Mieliśmy z Otylia jechać do Chorwacji ale Ona nogę złamała. Tak autkiem na włóczęgę nad Adriatykiem. Myślisz , ze warto? Pytam bo piszesz, że byłaś parę razy.
    Pozdrawiam słonecznie z Warszawy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pływający targ robi niesamowite wrażenie. Węże napełniają grozą.... jednym słowem wielość doznań gwarantowana!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaka egzotyka ! Bardzo bym chciała kiedyś przejechać się na słoniu :D

    OdpowiedzUsuń