6 listopada 2013

Salon du Chocolat

Przez pięć dni w Paryżu odbywał się Salon du Chocolat. Ta światowa impreza nie dotarła jeszcze do Polski, a szkoda, bo to, co można na niej znależć cieszy nie tylko podniebienie.
Na dwóch piętrach hali wystawowej znajdowały się stoiska ze smakołykami a także stanowiska, przy których mistrzowie cukiernictwa kreowali na żywo, wspaniałe desery. Do tego scena, na której przez cały dzień odbywały się pokazy. My trafiliśmy na energetyczny występ tancerzy o czekoladowej skórze. Nie wiem, czy był to taniec rytualny na przywołanie deszczu, obfite zbiory kakaowca czy jedynie taniec ogólnej radości, dość, że publiczność żywo reagowała a wybijany na bębnach rytm pobudzał krew w żyłach.
Żeby mieć szansę na względnie komfortowe poruszanie się po Salonie wybraliśmy się tam w porze obiadowej. Francuzi mają bowiem taką przypadłość, że między 12-14 jedzenie staje się priorytetem, żadne sprawy tego świata nie są w stanie odciągnąć ich od talerza. Jeśli Francuz nie zje w południe nie dożyje do wieczora. Idea skąd inąd słuszna, potrafi być irytująca na przykład w czasie wakacji. Jeśli żołądek obudzi się do jedzenia około 16, mając w pogardzie porę obiadową, czeka go poważne wyzwanie w postaci przetrwania do wieczora. Wszelkie knajpki duże i małe są bowiem zamknięte między 15-19. Paryż jest oczywiście miastem tak dalece turystycznym, że zjeść można w wielu miejscach przez cały dzień. Nie oczekujcie jednak uprzejmej obsługi w porze, gdy zirytowany kelner będzie musiał was obsłużyć, gdy najchętniej zająłby wasze miejsce.
Wracając do czekolady... Pierwsze, co poczułam swym wygłodniałym węchem, to naleśniki. Tuż przy wejściu kusiło stoisko Grand Marnier, gdzie można było skosztować mojego ulubionego przysmaku czyli gorącego naleśnika ze słynnym, pomarańczowym, płonącym likierem i odrobiną chrupiącego cukru. Nie ma w nim czekolady, ale aromat jest boski. Na samo wspomnienie błogi uśmiech błąka się po mej twarzy.
Wystarczyło zrobić krok, by zatopić się całkowicie w morzu czekolady. Fontanny i wodospady, piętrzące się tabliczki wielkości płyt chodnikowych, małe czekoladki o wszelkich kształtach i kolorach. Niejednokrotnie zapakowane jak biżuteria w przepiękne pudełeczka, one same dopieszczone, wyrafinowane, złocone lub zdobione niczym wysadzane drogocennymi kamieniami. Jedne wyeksponowane na cokolikach z plexi, inne tworzące piramidy, kolejne w przezroczystych rożkach, torebeczkach, cacuszeczkach. Wielu tych wspaniałości można próbować, oczywiście wszystko można kupić. Nietrudno zgadnąć, że głodnym się nie wychodzi a ilość przyniesionych do domu czekolad powinna teoretycznie wystarczyć do kolejnej edycji Salonu, czyli na rok. W praktyce za miesiąc nie będzie po nich śladu, no pewnie tylko w biodrach.
Dla miłośników mody też coś ciekawego znalazło się tym razem. Oprócz różnych bucików, torebek, krawatów a nawet szminek prezentowane były przepiękne i unikatowe kreacje inspirowane i ozdabiane czekoladą. Powstały specjalnie na tę edycję Salonu. Bina widziała je na modelkach, w ruchu, ja tylko na manekinach, ale za to łatwiej było mi zrobić zdjęcia.
Jeśli ktoś nie lubi czekolady ( jest ktoś taki?) to z myślą o nim całe jedno piętro wystawowe poświęcone zostało wszelkim innym słodyczom. Od ciasteczek i babeczek po wielkie jak młyńskie koła baby i pierniki, marcepanowe owoce i warzywa, cukrowe kwiaty i liczne stoiska z nugatem o niezliczonych smakach i kolorach.
Źeby człeka nie zemdliło na środku pyszniło się stoisko z egzotycznymi przyprawami i krystaliczną solą w ekscytujących smakach i kolorach np. różowo-fioletowa o smaku figowym, amarantowa malinowa czy krwisto-czerwona z chili.
Kiedy się wreszcie nasyciło tymi wspaniałościami można było sobie zafundować ozdoby do złudzenia przypominające słodkości lub zaczerpnąć inspiracji ze słodko-artystycznej wizji dekorowania wnętrz.
Żebyście nie dostali cukrzycy od oglądania zdjęć będę je dozować odsłaniając ten niezwykły świat w kolejnych dniach, w porcjach, mam nadzieję, lekkostrawnych.
Smacznego oglądania!



















10 komentarzy:

  1. Musiałam zjeść pączka bo bym nie przeżyła "na sucho";) Jej prawdziwy raj dla czekoladożerców czyli dla mnie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. nie wiedziałam, że Francuzi mają jakby coś w rodzaju sjesty i zamykają knajpki w tych godzinach, wiele ciekawego się tu dowiem :)
    na taki festiwal z chęcią bym się wybrała, ale wyszłabym chyba cięższa o parę kilo ;p mimo wszystko na pewno byłoby to tego warte :)

    OdpowiedzUsuń
  3. przez chwilę rozkminiałam, co to są 'cokoliki', mój mózg przeczytał kokoliki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam czekoladę, moja ulubiona to gorzka z żurawiną i z chilli :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Za to, aby napisać taką relację - zabiłabym. ;) Chciałabym wziąć udział w tym wydarzeniu. Mimo, że od trzech dni wporwadzam w swoją dietę ograniczenia cukru i dużej ilości tłuszczu... Więc może lepiej, że poczytałam i popatrzyłam tylko na obrazki... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jej, nie widziałam, że knajpki się tak zamykają. Ciekawe. :) Ale pyszności tu pokazujesz. :)

    OdpowiedzUsuń