9 kwietnia 2016

Marrakesz w 48 godzin

Zapraszam Was na krótki wypad do Marrakeszu, a właściwie do marrakeszeńskiej medyny, czyli starówki. Medyna, zwana czerwonym miastem od koloru murów z wypalanej cegły jest jednym, wielkim chaosem spowitym kurzem. To istny labirynt głośnych, zatłoczonych, pełnych różnych aromatów ( duszącego zapachu kwitnących i owocujących jednocześnie drzewek pomarańczy, spalin i smrodu) uliczek. Niektóre nie mają nazw, inne mogą mieć nawet dwie. Nie pytajcie mnie jak tam dochodzi poczta, sama drapię się po głowie.
Wszystkie domy są do siebie podobne,  dwupiętrowe " klocki" w tym samym czerwono - różowym kolorze, z rzeźbionymi drzwiami z drewna lub metalu.  Prawie wszystkie są zaniedbane, wręcz obskórne, brudne. Chociaż  ulice są często wybrukowane wszechobecny pył spowija całe miasto. Trudno się dziwić, ponieważ to miasto żyje w szalonym tempie. Wąskie uliczki pełne są zmotoryzowanych kierowców, a królują tu pojazdy dwukołowe wszelkiej maści. Niektóre sprawiają wrażenie wykonanych domowym przemysłem. Do tego rowery, osły zaprzęgnięte do małych przyczepek, na których stoją powożący je mężczyźni, oraz inni ludzie pchający swe stragany na kółkach. Pieszych też nie brakuje. Spacer uliczkami medyny to prawdziwa walka o życie! Żadne zasady ruchu drogowego nie przeszkadzają mieszkańcom w sprawnym poruszaniu się po labiryncie, jakim jest ich miasto, rąk nie zdejmują z klaksonów. Nikt nie zwraca uwagi na przechodniów. Zdecydowanie odradzam Wam wyprawę tam z dziećmi. Nawet oficjalnie obowiązujący ruch prawostronny jest spontanicznie stosowany, lub nie, w zależności od potrzeb.
Wieczorem dochodzą kolejne atrakcje, jak słabo oświetlone uliczki, kompletnie nieoświetlone pędzące na oślep pojazdy, gromady kotów buszujące w wyrzucanych na ulice śmieciach, włóczące się psy. Kurz wzbogacony jest dymem grillowanych na ulicach mięs, wierzcie mi, nie jest to przyjemny zapach. Mieszkańcy gromadzą się przy tych grillach ( wyłącznie mężczyźni!), siedzą w nielicznych i "mało wyjściowych" kawiarniach lub na ulicach,  bezpośrednio na ziemi i rozmawiają, popijają wszechobecną herbatę z miętą. Kobiety ubrane w tradycyjne kaftany lub dżelabije ( te noszą też mężczyźni) trzymają się zawsze z boku, zwykle niosą jakieś sprawunki a asystują im dzieci.
Arabskie stroje są albo kompletnie czarne albo w jaskrawych kolorach. Wszystkie kobiety są zakryte od stóp do głów.
Największą  atrakcją Marrakeszu jest bazar czyli suk. Jest to ogromny labirynt straganów. Kupić tu można wszystko: od pachnących zawrotnie przypraw usypanych w piramidki, przez miętę piętrzącą się niczym zielone wodospady, przez oliwki, słodycze po wyroby skórzane, biżuterię, olejek arganowy, lampy czy babusze- typowe, spiczaste pantofle we wszystkich kolorach tęczy. Uliczki są zacienione. Na rozpostartych między straganami belkach wiszą słomkowe maty, ceraty, tkaniny czy blacha falista. Niektóre zakamarki sprawiają wrażenie, jakby czas zatrzymał się w nich kilka wieków temu.
Robienie tu zakupów to prawdziwa sztuka. Targowanie się ma swoje tempo,  zaskakujące zwroty akcji i zguba każdemu, kto z iskierkami w oczach będzie przyglądał się wybranym rzeczom ( nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy;). Miałam to szczęście, że nie byłam na suku sama. Nasz przyjaciel mieszkający w Maroku od 3 lat i władający językiem arabskim prowadził ze stoickim spokojem pertraktacje. Mój mąż pytał mnie dyskretnie, które cacko chciałabym kupić. Po kwadransie ożywionej wymiany zdań:
 - mój towar jest najlepszy, zobacz jaka jakość, to prawdziwe rękodzieło a nie chińszczyzna,  przecież muszę z czegoś żyć,
a z drugiej strony:
- nie jestem turystą, wiem ile to kosztuje, widzisz chyba, że chcę kupić a nie tylko pogadać, a ty chcesz sprzedać, więc dobijmy targu,  otarliśmy się o zakup latarenki. Wtedy mój mąż przypiął szturm w sprawie przecudnej urody świeczników, więc zabawa zaczęła się od początku. Ku mojemu rozczarowaniu pertraktacje przyjęły nieoczekiwany obrót. Sprzedawca nie chciał zaakceptować naszej ceny i stwierdził, że jak nam się nie podoba to możemy niczego nie kupować. I tak wyszliśmy z pustymi rękami, ja z podkową na buzi, ale co robić. Po pięciu minutach " nasz" sprzedawca nas odnalazł, wróciliśmy więc do jego sklepiku i zabawa zaczęła się od początku. Ostatecznie po półgodzinnych pertraktacjach( głównie w języku francuskim, który jest w Maroku powszechnie używany) dobiliśmy targu. Kupiliśmy wszystko, co chcieliśmy za połowę wyjściowej ceny i zostaliśmy poczęstowani miętową herbatą przez uśmiechniętego od ucha do ucha sprzedawcę.
Marrakesz to także miasto kontrastów. Z jednej strony bieda, ludzie żyjący za równowartość 4 zł dziennie, z drugiej luksusowe hotele, piękne restauracje tylko dla turystów.
Mieszkaliśmy w typowym marokańskim domu ( pokojach gościnnych). Przekraczając próg niczego nie zdradzających drzwi przenieśliśmy się do innego świata. Patio niczym oaza, wysadzane kolorowymi kaflami posadzki i stoliki, maleńki basen,  palmy, piękne lampiony. Cisza. Zgiełk gdzieś się ulotnił a nasi gospodarze zaprosili nas na typową, bardzo słodką, miętową herbatę. Cdn....
Jeśli spodziewacie się teraz bogatej relacji filmowej muszę Was rozczarować. Robienie zdjęć w medynie było dość trudne, ponieważ tamtejsi mieszkańcy nie są do tego przyjaźnie nastawieni. Zdarzyło się, że sfotografowałam arabskie kobiety robiące zakupy na straganie. Po chwili otoczyły mnie oburzone i nie odstąpiły dopóki nie skasowałam zdjęć. By przekonać się jak medyna wygląda ( i pachnie) musicie się tam po prostu wybrać!


 Przestronny plac nieopodal medyny i dom w charakterystycznym kolorze.


Meczet Kutubijja


Jedna z bram wjazdowych do medyny ( w słońcu robi wrażenie wyblakłej).



A oto, co kryło się za drzwiami naszego domu.






Taras i widok z niego.



A teraz pora wyjść na ulice..







To jedne z szerszych i wybrukowanych ulic. W tumanach kurzu nie wyjmowałam nawet aparatu.


Oto wnętrze jednej z restauracji i widok z jej tarasu.



DZIĘKUJĘ ZA ODWIEDZINY I ZAPRASZAM NA KOLEJNĄ RELACJĘ ZA TYDZIEŃ! 

8 komentarzy:

  1. Z przyjemnością przeczytałam Twoją relację z wyprawy do Marrakeszu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie tam, a wnętrze domu mnie urzekło!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej Agato
    Dobrze to opisałaś. Naprawdę. Czytałem kiedyś o Marakeszu. Ale tam oczywiście nie byłe. Fajnie, że możesz zobaczyć to na własne oczy. A nawet fantastyczne.
    I ja bardzo lubie kanał w TV National Geografic. A piszesz bardzo dobrze. To znaczy konkretnie, nie nudno i nie podkreślając swojej osoby. A gdzie ja w tym roku będę to jeszcze nie wiem.
    Pozdrawiam serdecznie z Mazowsza
    Vojtek

    OdpowiedzUsuń
  4. bardzo obrazowo opisałaś miasto, które odwiedziłaś, przypomniał mi się program podróżnik, który swego czasu leciał w telewizji, bardzo podobnie przedstawiono wtedy Maroko. Fajnie takie miejsce odwiedzić, poczuć to inne tempo życia, przeprowadzić się jednak tam to nie chciałbym

    OdpowiedzUsuń
  5. Och jak miło zwiedzać z Tobą takie cudowne miejsca...Tak ładnie to wszystko ujęłaś ....Z przyjemnością jeszcze raz do tego powrócę...Super zdjęcia...Pozdrawiam ciepło....Pa...

    OdpowiedzUsuń
  6. O kurcze, zazdroszczę wyprawy! Chciałabym kiedyś też się tam wybrać.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziekuje za wycieczkę ☺ raczej nie sadze ze tam pojade wiec milo pooglądać zdjęcia ☺kiedyś , będąc w Hiszpanii "zaczepilam" o Tanger i niestety nie Maroko nie bardzo mi "podeszlo" ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń