W niedzielę postanowiliśmy pojechać na gigantyczny, weekendowy bazar. Zajmuje on powierzchnię dużego parku, stragany tworzą liczne alejki, które mają nazwy, numery a kolorowy plan ma ułatwić poruszanie się w tym gąszczu wszystkiego. Cóż... Gdy mieliśmy już serdecznie dosyć chodzenia, przeciskania się w tłumie, znalezienie drogi do wyjścia okazało się trudniejsze, niż można przypuszczać. Mieliśmy plan, mój mąż orientację ( moja się zgubiła gdzieś między wyrobami ze skóry krokodyla a podróbkami torebek Prady). Trzykrotnie pytaliśmy o drogę i to wcale nie kupujących, a tambylców. Wiecie co? Każda osoba wskazała nam inny kierunek. Dodam dla wyjaśnienia, że pytaliśmy o metro, którego to międzynarodowa nazwa brzmi podobnie nawet w tajskim, podpieraliśmy się obrazkiem z planu, ale i tak błądziliśmy. Swoją drogą znalezienie stacji metra nie jest w Bangkoku prozaiczne. Często wejścia znajdują się wewnątrz budynków. Wygląda to tak, jakby wchodzilło się np,do Citi banku. Jedynie literka M nad wejściem zdradza istnienie podziemnej kolejki.
Za to hotel mieliśmy wspaniały! Łóżko wielkie i super wygodne, odkryty basen z którego można było podziwiać panoramę miasta a na śniadania bufet pełen pyszności. I to w cenie najtańszego, obskurnego paryskiego hotelu nieopodal naszego domu.
Jeśli ktoś zapyta, czy chciałabym tam wrócić, odpowiedż brzmi: TAAK! To nic, że podróż jest długa i męcząca a podawane w czasie lotu jedzenie skłania do głodówki. To nic, że żar leje się z nieba a panująca wilgotność sprawia, że ubrania przyklejeją się do skóry. To nic, że różnica czasu wynosi ponad pięć godzin. Adrenalina jest na najwyższym poziomie, brakuje czasu na sen.Te pięć dni rozbudziło we mnie( i moim mężu) apetyt na Tajlandię, jej kulturę, zabytki, plaże, których jeszcze nie znamy i kuchnię, która nam obojgu wyjątkowo przypadła do gustu i której smak na długo zostanie w naszej pamięci. Jeśli nadaży Wam się okazja to jedżcie odkrywać swoimi zmysłami ten niezwykły świat!
I to by było na tyle.
Dziękuję za uwagę, mam nadzieję, że zbytnio Was nie zmęczyłam :))
znowu straszysz tyn 'ostatnim razem' :) będzie jakiś nowy dział na blogu?
OdpowiedzUsuńNa razie nie, ale dzięki za sugestię :))
UsuńOJ jak to fajnie popatrzeć na zupełnie inną kulturę niż nasza. Super zdjęcia! :)
OdpowiedzUsuńWygląda przepięknie :) podoba mi się tamtejszy alfabet, ciekawy :)
OdpowiedzUsuńOjej ja mam adrenalinę nawet teraz gdy to czytam! Byliście w Tajlandii 5 dni? Czy w samym Bangkoku? Ja marzę że kiedyś tam wrócę, spędziłam tam około półtora miesiąca i mam wrażenie że widziałam jedynie malutki procent, tylko taki ułamek na zachętę żeby apetyt wzrósł;) A ten bazar to (czukaczuk)? Jeśli tak to mój ulubiony!! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za opinie o Chorwacji. Pokaże to Otylii.
OdpowiedzUsuńFantastyczne budynki! Piękne, staranne wykończenia. Po prostu RAJ NA ZIEMI. Przynajmniej taki obraz się wyłania z tekstu i fotek.
Dziękuję
Vojtek
Niesamowita historia z tym umiejscawianiem metra wewnątrz budynków. W Bangkoku jak widać mapa, plan miasta i orientacja terenowa to za mało, potrzeba nie lada intuicji, żeby się odnaleźć
OdpowiedzUsuńTo Taaak w podsumowaniu mnie przekonało. Miałabym tylko obawy co do jedzenia. Ale jak nie spróbuję to się nie dowiem:)
OdpowiedzUsuń